Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/to-bohater.radom.pl.txt): Failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/server933059/ftp/paka.php on line 5

Warning: Undefined array key 1 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 13

Warning: Undefined array key 2 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 14

Warning: Undefined array key 3 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 15

Warning: Undefined array key 4 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 16

Warning: Undefined array key 5 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 17
piwie. 31 Sayre stała na dachu swojego wypożyczonego samochodu. Widziała stąd drzwi prowadzące do fabryki, z których wynurzył się przed chwilą Beck z Chrisem tuż za plecami. Najwyraźniej inni również dostrzegli ich pojawienie się, ponieważ natychmiast ktoś rzucił w nich butelką po piwie. Beck dostrzegł pocisk i odbił go ramieniem. Razem z Chrisem zanurkowali za wielki kosz na odpadki, przy którym stał Fred Decluette, przemawiając przez megafon: - Macie natychmiast oczyścić teren. Wszyscy pracownicy Hoyle Enterprises, którzy nie zgłoszą się do pracy do godziny siódmej trzydzieści, nie otrzymają dniówki. Jego przemowa spotkała się z gwizdami ze strony agitatorów przysłanych przez Nielsona oraz robotników, którzy dołączyli do ogrodzonej łańcuchem pikiety. Większość pracowników fabryki, którzy kończyli lub zaczynali zmianę, kręciła się pomiędzy przeciwnymi obozami, zastanawiając się, do którego z nich dołączyć. Jeden z opłaconych przez Nielsona prowodyrów również przemawiał przez megafon, namawiając robotników do powstrzymania się od pracy w odlewni, dopóki nie zostaną spełnione ich żądania, a ich miejsce pracy nie zacznie spełniać standardów opracowanych przez OSHA. - Czy środki bezpieczeństwa to zbyt wiele? - Nie! - ryknął chór jego zwolenników. - Hoyle Enterprises dokonało napraw... - Dalsze słowa Freda utonęły w protestach i wrzasku. Jeden z mężczyzn chwycił przenośny mikrofon i krzyknął: - Zapytaj Billy'ego Paulika o twoje żałosne naprawy - poparły go kolejne okrzyki niezadowolenia i stek wyzwisk. Kiedy tłum ucichł, Chris przejął megafon od Freda. - Posłuchajcie mnie. Zamierzamy zrekompensować wypadek rodzinie Paulika. - Pieniądze za krew! - odkrzyknięto. Rozległy się śmiechy. - Chcemy rozwiązać problem... - kontynuował niezrażony Chris. - Pragniemy wysłuchać... - Tak jak rozwiązaliście problem z Clarkiem Dalym? - wrzasnął któryś z demonstrantów. - Dziękujemy ale nie! - Nie mamy nic wspólnego z wczorajszym wypadkiem Daly'ego - mówił Chris do megafonu. - Jesteś cholernym kłamcą, Hoyle, tak, jak twój ojciec. Sayre obserwowała, jak agitator z mikrofonem odwraca się i otwiera drzwi od samochodu, wyciągając rękę, aby pomóc komuś wysiąść. Luce Daly. - O mój Boże - jęknęła Sayre. Do tej pory zamieszki były jedynie groźbą, przemoc ograniczała się do butelki rzuconej w kierunku Becka i Chrisa. Obecność żony Clarka i to, co miała do powiedzenia, mogło wywołać prawdziwą agresję i doprowadzić do rozlewu krwi. Sayre zeskoczyła z dachu samochodu i zaczęła przeciskać się przez tłum w kierunku Luce Daly z nadzieją wyperswadowania jej udziału w tej demonstracji. Ku swojemu przerażeniu zobaczyła, że żona Daly'ego chwyta podany jej mikrofon. Był to tani system nagłośnienia, prawdopodobnie część dziecięcej zabawki lub zestawu karaoke, niemniej jej głos dobiegał wyraźnie z trzeszczących głośników. - Jestem tutaj w imieniu mojego męża, który dziś rano nie mógł powiedzieć ani słowa, bo jego twarz i usta pełne są szwów. Przygotował jednak listę osób, i chciał, abym je publicznie wymieniła. Zaczęła odczytywać nazwiska. Przy drugim, tłum zareagował gniewnie. Stojący obok Sayre mężczyzna przyłożył dłonie do ust i krzyknął głośno: - Uuuuuuu!

Tammy parsknęła z furią i ponownie odwróciła się do niego plecami, wyraźnie wściekła na wszystkich i wszystko. Wcale jej się nie dziwił, sam odczuwał coś podobnego. Gdy tylko dowiedział się, co naprawdę dzieje się z Henrym, na¬tychmiast zaczął szukać Isobelle, by zażądać wyjaśnień. Nie było wcale łatwo ją wytropić, ale nie zamierzał puścić tego płazem i w końcu zdobył jej aktualny numer. Właśnie bawiła w Teksasie, zbyt zajęta nowym kochankiem, by pamiętać o śmierci córki i przejmować się wnukiem.

piwie. 31 Sayre stała na dachu swojego wypożyczonego samochodu. Widziała stąd drzwi prowadzące do fabryki, z których wynurzył się przed chwilą Beck z Chrisem tuż za plecami. Najwyraźniej inni również dostrzegli ich pojawienie się, ponieważ natychmiast ktoś rzucił w nich butelką po piwie. Beck dostrzegł pocisk i odbił go ramieniem. Razem z Chrisem zanurkowali za wielki kosz na odpadki, przy którym stał Fred Decluette, przemawiając przez megafon: - Macie natychmiast oczyścić teren. Wszyscy pracownicy Hoyle Enterprises, którzy nie zgłoszą się do pracy do godziny siódmej trzydzieści, nie otrzymają dniówki. Jego przemowa spotkała się z gwizdami ze strony agitatorów przysłanych przez Nielsona oraz robotników, którzy dołączyli do ogrodzonej łańcuchem pikiety. Większość pracowników fabryki, którzy kończyli lub zaczynali zmianę, kręciła się pomiędzy przeciwnymi obozami, zastanawiając się, do którego z nich dołączyć. Jeden z opłaconych przez Nielsona prowodyrów również przemawiał przez megafon, namawiając robotników do powstrzymania się od pracy w odlewni, dopóki nie zostaną spełnione ich żądania, a ich miejsce pracy nie zacznie spełniać standardów opracowanych przez OSHA. - Czy środki bezpieczeństwa to zbyt wiele? - Nie! - ryknął chór jego zwolenników. - Hoyle Enterprises dokonało napraw... - Dalsze słowa Freda utonęły w protestach i wrzasku. Jeden z mężczyzn chwycił przenośny mikrofon i krzyknął: - Zapytaj Billy'ego Paulika o twoje żałosne naprawy - poparły go kolejne okrzyki niezadowolenia i stek wyzwisk. Kiedy tłum ucichł, Chris przejął megafon od Freda. - Posłuchajcie mnie. Zamierzamy zrekompensować wypadek rodzinie Paulika. - Pieniądze za krew! - odkrzyknięto. Rozległy się śmiechy. - Chcemy rozwiązać problem... - kontynuował niezrażony Chris. - Pragniemy wysłuchać... - Tak jak rozwiązaliście problem z Clarkiem Dalym? - wrzasnął któryś z demonstrantów. - Dziękujemy ale nie! - Nie mamy nic wspólnego z wczorajszym wypadkiem Daly'ego - mówił Chris do megafonu. - Jesteś cholernym kłamcą, Hoyle, tak, jak twój ojciec. Sayre obserwowała, jak agitator z mikrofonem odwraca się i otwiera drzwi od samochodu, wyciągając rękę, aby pomóc komuś wysiąść. Luce Daly. - O mój Boże - jęknęła Sayre. Do tej pory zamieszki były jedynie groźbą, przemoc ograniczała się do butelki rzuconej w kierunku Becka i Chrisa. Obecność żony Clarka i to, co miała do powiedzenia, mogło wywołać prawdziwą agresję i doprowadzić do rozlewu krwi. Sayre zeskoczyła z dachu samochodu i zaczęła przeciskać się przez tłum w kierunku Luce Daly z nadzieją wyperswadowania jej udziału w tej demonstracji. Ku swojemu przerażeniu zobaczyła, że żona Daly'ego chwyta podany jej mikrofon. Był to tani system nagłośnienia, prawdopodobnie część dziecięcej zabawki lub zestawu karaoke, niemniej jej głos dobiegał wyraźnie z trzeszczących głośników. - Jestem tutaj w imieniu mojego męża, który dziś rano nie mógł powiedzieć ani słowa, bo jego twarz i usta pełne są szwów. Przygotował jednak listę osób, i chciał, abym je publicznie wymieniła. Zaczęła odczytywać nazwiska. Przy drugim, tłum zareagował gniewnie. Stojący obok Sayre mężczyzna przyłożył dłonie do ust i krzyknął głośno: - Uuuuuuu!

Zastanawiała się przez chwilę.
Podciągnął się po raz ostatni i usiadł na gałęzi, obok której kołysała się Tammy. Chwycił dziewczynę w talii i przyciągnął do siebie, przez co omal nie stracił równowagi. Teraz z kolei Tammy złapała go i przytrzymała, by nie spadł. Dobrze, że miała na sobie uprząż, bo to oznaczało, że przynajmniej jedno z nich było zabezpieczone, a skoro jedno, to oboje, bo żadne nie puściłoby tego drugiego. Za nic w świecie.
- Jak najbardziej, Wasza Wysokość! - zapewnił. - Panienka wstała o szóstej, zeszła do kuchni i zjadła z nami śniadanie. Nie chcieliśmy się na to zgodzić, ale powiedziała, że inaczej w ogóle nie będzie jeść. I przyniosła ze sobą panicza, i była dla wszystkich bardzo miła. Nie to co... -urwał nagle z zakłopotaniem.
- Henry mnie potrzebuje.
- Wybaczcie, proszę. Tammy, poznaj Ingrid. Ingrid jest...
- A po co miałam ci mówić o śmierci mojej kochanej Lary? - zdziwiła się obłudnie Isobelle. - Ona cię nigdy nie obchodziła.
To była inna polanka i inne drzewo niż poprzednio, ale ta sama cudowna kobieta, która znowu wisiała wysoko nad ziemią w swojej uprzęży i patrzyła na niego z góry.
- Chciałbym, ale to długa podróż. Nie wiem, kiedy przylecą wędrowne ptaki... - Mały Książę był zaskoczony
- Broitenburg cię potrzebuje. - Ponownie zaczął gładzić jej dłoń. - Jeśli odmówisz, w moim kraju zapanuje chaos. Zrozum, nie tylko Henry cię potrzebuje, ja też.
- Dobry wieczór pani. - Skłonił się z szacunkiem i nie było w tym ani śladu kpiny. Równie naturalnym gestem ujął jej dłoń i ucałował.
- Naprawdę pani matka nie skontaktowała się z panią?
- Nie wygląda mi na kogoś, kto boi się stawić czoło. Po tym, jak otrzymałem faks, zadzwoniłem kilka razy do jego biura w Nowym Orleanie. Powiedziano mi, że wyjechał. Zostawiłem wiadomość i prośbę, żeby oddzwonił. Do tej pory tego nie uczynił. - Widzisz? - Huff uśmiechnął się szeroko. - To właśnie miałem na myśli. Unika nas, a to mi pachnie tchórzem. Blefuje. - Chcesz, żebym nadal próbował się z nim skontaktować? - Daj mu się we znaki. Zobaczmy, jak mu się spodoba, że co rusz dostaje szturchańce w bok. Zacznij mu się naprzykrzać. - To dobry pomysł, Huff. - Nie odpuszczaj, dopóki nie zgodzi się na spotkanie twarzą w twarz. To jedyny sposób, by go rozszyfrować. Te faksy i listy FedExu to jakieś gówno. Jestem już zmęczony tym przerzucaniem się groźbami. - Zajmę się tym jutro z samego rana. - A tymczasem chciałbym, żebyś porozmawiał z naszymi najbardziej lojalnymi ludźmi, na przykład z Fredem Decluette'em. Z tymi, na których możemy liczyć. Trzeba się dowiedzieć, kim są podżegacze wśród naszych robotników. - Rozmawiałem z Fredem dziś po południu. Wraz z kilkoma innymi kolegami będą mieć oczy i uszy otwarte i doniosą nam, kim są ci wichrzyciele. Huff puścił do niego oko. - Powinienem wiedzieć, że od razu się tym zajmiesz. - Jeszcze jeden drink? Beck wstał i ujął szklankę Huffa. W bibliotece nalał kolejną porcję burbona sobie i jemu, po czym wrócił do oranżerii. - A teraz porozmawiajmy o czymś innym - odezwał się Huff, odbierając drinka z jego rąk. Beck spojrzał na niego ponuro. - Obawiam się, że jest coś jeszcze. Przed kilkoma chwilami zadzwonił do mnie Rudy Harper i... - To może poczekać. Porozmawiajmy o Sayre. - O co chodzi? - Może byś się z nią ożenił? Beck zatrzymał się tuż nad ratanowym siedziskiem i spojrzał na Huffa, który jak gdyby nigdy nic sączył drinka, Roześmiał się, widząc zaskoczenie na twarzy towarzysza. Beck otrząsnął się szybko i usiadł na krześle. - To chyba te leki zaburzają twoje myślenie. Co przepisał ci doktor Caroe i czy powinieneś to łączyć z alkoholem? - Nie jestem ani naćpany, ani pijany. Posłuchaj mnie. Beck udał, że się rozluźnia. Oparł się o poduszkę. - Lepiej, żeby to była dobra historia. Zamieniam się w słuch, Huff. - Nie bądź takim mądralą. Mówię poważnie. - Masz urojenia. - Podoba ci się? W odpowiedzi Beck jedynie spojrzał się na Huffa beznamiętnie. - Tak myślałem - powiedział Huff, śmiejąc się serdecznie. - Widziałem was oboje przy rozlewisku, po stypie. Nawet z tej odległości wyczułem żar między wami. - Żar? Masz rację. Sayre bardzo żarliwie tłumaczyła mi, jak podłą jestem kreaturą, - Wyśmiewając matrymonialne mrzonki Huffa, Beck zastanawiał się jednocześnie, czy stary rozmawiał z Chrisem i czy ten opowiedział mu o scenie w kuchni domu Becka, jaką przerwał
Czego mogli tu szukać?
- Odtąd Henry będzie miał najlepszą opiekę - powie¬dział przez zaciśnięte zęby, patrząc na odwróconą Tammy.

- Dziesięć lat temu?

policzek. Nie zwróciła uwagi na to, że spiął się cały.
wprost Milla pokręciła głową. Susanna bywała na ich imprezach
Próbuję trzymać ją z daleka od niego, ale boję się, że Milla podejmie
więc pojadę z nim.
- Myślisz, że ktoś to sprawdzał? Przy prywatnej adopcji, dziesięć
73
Milla zauważyła Joann gestem wskazującą na jej pokój. Z
**
się przypadkowego dzieciaka. No, przynajmniej to właśnie
dwudziestej drugiej trzydzieści, to oni muszą być na miejscu
będzie poprawiać. Od dziesięciu lat śniła o tym, jak zabija Pavona,
straszliwy płacz Reginy Alverson, jej reakcja na wiadomość, że córka
tylko odzyskać syna!
przemytem ludzi przez granicę.
- Masz mnie - powiedziała bez zastanowienia.

©2019 to-bohater.radom.pl - Split Template by One Page Love